Felieton dyktatora (6)

Data publikacji: 11 sierpnia 2014, 12:24 Data aktualizacji: 11 sierpnia 2014, 14:10

Czy instruktor – amator może szkolić?

Za czasów tzw. komuny  instruktor nauki jazdy miał zazwyczaj kategorię prawa jazdy wyższą, niż ta, na którą szkolił, a także wieloletnie doświadczenie za kierownicą. Na przykład instruktor na kategorię B (dawniej III kategorię) miał tzw. dwójkę (czyli II kategorię prawa jazdy – odpowiednik dzisiejszej kat. C).

Nie twierdzę wcale, że instruktorzy z tamtych czasów byli zawsze doskonałymi profesjonalistami, ale stosowano generalną zasadę, iż szkolić kierowców może osoba, która sama ma wysokie kwalifikacje i duże doświadczenie za kierownicą.  Wszyscy chyba przyznają, że było w tym trochę logiki.

Potem nastały czasy tzw. transformacji ustrojowej, a wraz nimi nastąpił intensywny rozwój motoryzacji.  Przynajmniej w pierwszej fazie polegał on na tym, że Polacy przesiedli się z maluchów, dużych fiatów, trabantów i syrenek na sprowadzany z Zachodu, markowy złom. Te stare trupy, przywożone głównie od naszego zachodniego sąsiada, miały jednak mocniejsze silniki, potrafiły osiągać większe prędkości i przyspieszenia, a zatem również skuteczniej zabijać swoich kierowców, pasażerów i tych, którzy znaleźli się na ich drodze.

Podobnie było z nauką jazdy. Zakłady Doskonalenia Zawodowego i LOK-i, które dotychczas były niemalże monopolistami w zakresie szkolenia kierowców, straciły swój prymat, a OSK zaczęli zakładać różni ludzie, praktycznie każdy, kto chciał. Brakowało jednak instruktorów, a zatem uruchomiono rozmaite kursy, a kryteria znacznie złagodzono.

No i tak pozostało do dzisiaj. Obecnie instruktorem może zostać osoba, która ma prawo jazdy (kat. B) od dwóch lat.  Na dobrą sprawę może być to więc człowiek, który dwa lata temu sam uzyskał „prawko”, a potem jeździł okazyjnie samochodem tatusia…  Wiem skądinąd, a ściślej – od zaprzyjaźnionych właścicieli OSK – że tacy instruktorzy coraz częściej pojawiają się w branży. W dodatku często mają o sobie wielkie mniemanie i uważają się, zwłaszcza wobec kursantów (i szczególnie kursantek!) za znakomitych specjalistów.

Nasuwa się więc zrozumiała chyba wątpliwość: co taki dwudziestoparoletni instruktor potrafi? Czy sam ma wystarczające doświadczenie za kierownicą, by uczyć innych? Ile kilometrów pokonał w swoim życiu jako kierowca? 20-30 tysięcy?

Samo ukończenie kursu instruktorskiego nie jest z pewnością gwarancją odpowiednich kwalifikacji. Wiem, co piszę, gdyż sam taki kurs kiedyś ukończyłem.

Uczono nas na nim wielu pożytecznych i mniej pożytecznych rzeczy, ale nikt praktycznie nie sprawdził, czy ja sam potrafię kierować samochodem! Czy umiem jeździć zgodnie z przepisami, bezpiecznie, dynamicznie… A przecież to jest chyba podstawa?  Nie może ktoś uczyć innych pływania, skoro sam nie utrzymuje się na wodzie!

Ja nie twierdzę, że instruktorem powinien być dziadek – emeryt, rajdowiec albo doświadczony kierowca zawodowy z wieloletnim stażem. Nic z tych rzeczy!

Ale nie powinien być to również (przepraszam) amator, który sam niewiele potrafi, niewiele kilometrów przejeździł, zaś kierował w swoim życiu może dwoma – trzema samochodami.

Nie chcę nikogo obrażać, przypuszczam, że wśród tych bardzo młodych instruktorów też są kierowcy mający wrodzoną smykałkę do samochodów i talent pedagogiczny, ale nie powinno się tego przyjmować jako regułę.

Osoba, która ma szkolić kandydatów na kierowców, powinna sama w ramach kursu na instruktora przejść co najmniej kilkudziesięciogodzinne szkolenie uzupełniające z zakresu praktycznego kierowania pojazdem.  Nie jako instruktor, ale najpierw jako kierowca!

Kandydat na instruktora powinien zaliczyć także płytę poślizgową, odbyć szkolenie w sytuacjach ekstremalnych na symulatorze, zdać egzamin praktyczny z zakresu resuscytacji, sprawnie zmienić koło.  Skoro mam uczyć innych, to sam powinienem umieć więcej od nich,  być mistrzem w swoim zawodzie, prawda?

Jestem przekonany, że podczas takiego kursu ujawniłaby się masa błędów, które tenże kandydat na instruktora popełnia. Uwidoczniłyby się nieprawidłowe nawyki, błędy w technice i taktyce jazdy. Dopiero po ich wyeliminowaniu można by było uczyć delikwenta pedagogiki, psychologii i innych „bardzo ważnych” spraw teoretycznych.

To samo powinno zresztą dotyczyć egzaminatorów, bo przecież w ich przypadku również nikt nie sprawdza, czy sami umieją doskonale kierować pojazdem.

Wiem, że praca instruktora jest bardzo ciężka, stresująca, niewdzięczna finansowo. Jestem pełen szacunku i podziwu dla tych  instruktorów – profesjonalistów, którzy świetnie szkolą, wkładają w tę pracę swoje serce i duszę, mają ambicję, by uczyć naprawdę dobrze, wciąż się dokształcają i doskonalą.

Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę, że są w tym zawodzie także ludzie przypadkowi, niedokształceni, a także zwykli bumelanci. Czy oni mogą dobrze szkolić? To pytanie retoryczne.

W naszym kraju profesjonalizm przestał być w cenie. Widać to po bardzo wielu branżach. Nie grzeszą profesjonalizmem dziennikarze, piłkarze, politycy, urzędnicy... Można by długo wymieniać i podawać przykłady.

Tyle tylko, że samochód w rękach niedouczonego durnia jest bardziej niebezpieczny niż naładowany pistolet. Pistoletem można zabić jedną osobę, a rozpędzonym samochodem kilka naraz. Dlatego z tej branży powinno się eliminować wszelkie przejawy braku profesjonalizmu i dyletanctwa. Także w interesie Was wszystkich, profesjonalnych i dobrych instruktorów!

Dyktator.

Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.