Zawodowy rachunek sumienia

Data publikacji: 7 marca 2019, 12:14
Autor: Andrzej Sural
Zawodowy rachunek sumienia Andrzej Sural podczas Spotkania Przy Okrągłym Stole - Modlin 19 lutego 2019 r. /fot. L-instruktor

Wszyscy wiemy, że szkolenie traci doskonałość. Ośrodki Szkolenia Kierowców to biznes, który nas utrzymuje. Żyjemy z tego, żyją nasze rodziny. Jednak często nie są to tak długotrwałe, osiadłe przedsiębiorstwa, zakłady pracy, które będą dziedziczyć po nas nasze wnuki, czy nawet dzieci. Obecnie szkolenie, z wirtualnym nadzorem wygląda tak, że instruktor nie odpowiada w istocie za wyniki swojej pracy. Czasem staje się wręcz nieważne, czy kursant zda, czy nie zda. Jestem zdania, że uczyć trzeba do skutku, a kursanta wysyłać na egzamin dopiero po osiągnięciu przez niego zadowalającego poziomu umiejętności.

Nikt obiektywnie nie odpowiada za poziom rzeczywistego wyszkolenia kursantów. Nie mamy kogoś, kto by się temu przyglądał i tego pilnował

To nie te straszne WORDy są winne niepowodzeń kursantów. Prawda jest taka, że egzaminu nie zdaje osoba niedoszkolona. A dlaczego jest niedoszkolona? Dlatego że po tych 30 godzinach (na kategorię B) nie wszyscy są jeszcze gotowi na egzamin. A ci niegotowi z reguły nie dają się namówić na dokupienie dalszych jazd. Rozmawiam z kolegami, którzy to potwierdzają. Nie istnieje sposób, by zmobilizować niegotowego kursanta, do dokupienia kolejnych lekcji. A ten niegotowy twierdzi, że swoje wyjeździł. Swoje, czyli tyle ile wymaga ustawa. A potem błędy szlifuje w kolejnych podejściach do egzaminu w WORD i o wszystko obwinia “czepliwych” egzaminatorów. Tak nie może być.

Dobrze byłoby, gdyby ustawa umożliwiała instruktorowi podejmowanie decyzji o długości szkolenia. To on przecież powinien najlepiej znać poziom swojego ucznia. To do niego powinna należeć decyzja czy i kiedy pozwolić uczniowi podejść do egzaminu. Teraz nikt obiektywnie nie odpowiada za poziom rzeczywistego wyszkolenia kursantów. Nie mamy kogoś, kto by się temu przyglądał i tego pilnował.

Bezpieczeństwo ruchu drogowego jest ważne. Jeśli nie najważniejsze. Istotne, by wszyscy jeździli bezpiecznie, na drogach nie było wypadków. Ale rozumiem też, że nikt nie lubi jak mu się w pracy patrzy na ręce. Nikt nie chce mieć prawdziwego nadzoru. Próbne prawo jazdy to pomysł stary, miał wejść w życie już w 2013 roku. Wtedy też zaproponowano, by efektywnie rozliczać szkoleniowców ze zdawalności. Kolejne nowelizacje Ustawy o Kierujących Pojazdami odsuwały te pomysły. Wreszcie zdecydowano że nie będzie kolejnych nowelizacji dotyczących terminu i trzeba czekać na rozporządzenie, które ktoś wyda, albo nie. 

Instytucja Samorządu, który rzetelnie “pilnuje swojej działki”, mogłaby pomóc. Nie jestem pewny, czy połączenie zawodów instruktora i egzaminatora to idealna ścieżka, jednak sądzę że nie przeszkadzałoby to, gdyby każdy należycie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Warto zrobić sobie zawodowy rachunek sumienia. Umieć sobie powiedzieć, tyle osób przeszkoliłem, tyle z nich zdało, bo zajmowałem się swoimi uczniami rzetelnie, od początku, aż do udziału w egzaminie.

Szkolę od 1980 roku. Zawsze zależało mi, żeby moi kursanci zdawali egzamin. Sądziłem, że wpływa to na mój prestiż jako szkoleniowca, ale też najzwyczajniej mnie to cieszyło. Kiedyś kurs przechodziła cała grupa. Wszyscy niemal tego samego dnia szli zapisać się na egzamin. Dziś praktycznie każdy kursant podąża indywidualną ścieżką i nikt nie interesuje się jego losami. Nikt nie dba o jego prawdziwe problemy, często nawet nie wie czy zdał, czy nie zdał. A bez tej opieki kursant tworzy sobie historie o tym, jak egzaminatorzy się go czepiali, co jest niby powodem ich egzaminacyjnych niepowodzeń. Tak nie powinno być. Jeśli kursant nie zdał, to znaczy że gdzieś został popełniony błąd. Tak trzeba do tego podchodzić, jednak większość nie potrafi tego zrozumieć.

Udział instruktora w egzaminie ucznia w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego jest możliwy. Ilu instruktorów korzysta z tej możliwości? Myślę że można ich policzyć na palcach jednej dłoni. Myślę, że powód jest prosty. Nikt nie chce być świadkiem swojej porażki. Przeważa widmo wstydu, obawa przed byciem posądzonym o winę za egzaminacyjne niepowodzenie. Właśnie ta obecność instruktora na egzaminie w WORD jest momentem, w którym uwidacznia się odpowiedzialność za kursanta. Wielu niestety nie chce tej odpowiedzialności wziąć na siebie.

Teraz pod koniec dnia instruktorzy siadają i liczą sobie pensję. Ale ilu kursantów tych instruktów zdało ostatnio egzamin? Ilu oblało? Tego już nikt nie liczy.

Może się mylę, ale sądzę że charakter takiej instytucji jak Samorząd Zawodowy Instruktorów i Egzaminatorów sprawiłby, że każdy musiałby się z czegoś “wyspowiadać”. Istnienie Samorządu sprawi, że taki rachunek sumienia trzeba będzie sobie zrobić. Każdy musiałby tam należeć i referować swoje działania. Teraz pod koniec dnia, na placu przed szkołą instruktorzy mówią do swoich pracodawców “szefie, odjeździłem”. A potem siadają i liczą sobie pensję. Ale ilu kursantów tych instruktów zdało ostatnio egzamin? Ilu oblało? Tego już nikt nie liczy.

Jest mnóstwo organizacji, izby, federacje, stowarzyszenia. Ilu instruktorów, ile szkół do nich należy? Może 30 procent. A pozostali? Nie interesuje ich to? Jest tyle zmian, ciekawostek, nowinek. Powinniśmy się spotykać, rozmawiać, wymieniać praktykami, podnosić w ten sposób swoje kwalifikacje, wzbogacać doświadczenie. Jestem organizatorem obowiązkowych warsztatów dla instruktorów, którzy są tak zajęci, że ciężko ich ściągnąć w jedno miejsce w jednym czasie. W praktyce te warsztaty, które powinny trwać 2 dni, trzeba czasami rozciągać na kolejne dni. Tymczasem uważam, że jeśli instruktor chce pracować w zawodzie i chce być w tym dobry, to ten zawód powinien być jego oczkiem w głowie.

Jestem członkiem Stowarzyszenia Elektryków. Nie mogę sobie pozwolić na “lipę”. Nawet nie mówię o odpowiedzialnością przed komisjami, zwyczajnie zapadłbym się ze wstydu pod ziemię przed kolegami. Nie mogę sobie pozwolić na niedociągnięcia.

Niektórzy mówią o cenie minimalnej za kurs. A tu wystarczy rozliczyć się sumiennie z wyników każdego swojego kursanta. Wtedy wyjdzie z tego dobra cena kursu. Tymczasem, jeśli szkolimy wyłącznie w oparciu o trzydziestogodzinny program, to nic dziwnego że niektórzy chcieliby ustawowej ceny minimalnej. Nikt nie pomyśli, że Polak potrafi i w tej cenie będzie kusił potencjalnych kursantów dodatkami.

Kiedy w 1993 roku zawiązywało się nasze stowarzyszenie (Społeczne Stowarzyszenie Szkolenia Kierowców - przyp. red), rozmawialiśmy z kolegami o rzeczywistych kosztach działalności. O tym ile kosztuje i ile powinien kosztować kurs. Niektóre szkoły prześcigały się w oferowanych kursantom dodatkach, a to dodatkowa godzina, a to jazda po placu WORD, a to komplety książek. Tymczasem prawda jest taka, że do dobrego kursu nie potrzeba żadnych dodatków. Wystarczy nauczyć kursanta jeździć. Wtedy jego egzamin będzie tylko formalnością.

Autor prowadzi Ośrodek Szkolenia Kierowców “Akces” w Białymstoku. Jest także prezesem założonego w 1993 roku przez Tadeusza Piotrowskiego, Społecznego Stowarzyszenia Szkolenia Kierowców w Białymstoku - (SSSK).

Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.